Na początku powiedzmy sobie pewną prawdę: nie ma małżeństw idealnych. Choć są takie, które sprzeczają się raz w roku i takie, które rzucają w siebie talerzami codziennie. Nie istnieją jednak małżeństwa perfekcyjne, tak jak nie ma wśród nas nieomylnych ludzi – wszyscy grzeszymy, błądzimy, za dużo kombinujemy.
Jakiś czas temu byłam z mężem na kursie dla narzeczonych, podczas którego opowiadaliśmy o tym, jak poznajemy siebie samych, siebie nawzajem, co nas łączy i dzieli. Podczas opowiadania o różnicach przypomniało mi się zdanie, które kiedyś powiedział mi spowiednik: twój mąż nie jest twoim wrogiem.
Na tym można by zakończyć, prawda? Każdy z nas może rozumieć to zdanie zupełnie inaczej…
Osoba w przemocowym, destrukcyjnym i patologicznym związku krzyknie: jak to?! On mnie niszczy!
I tak, to będzie prawda. Jednak ja dzielę się doświadczeniem związku, który jest zdrowy, ważnie zawarty, katolicki (więc z perspektywy osoby, która traktuje Boga serio) i taki, w którym obie strony czasem się gubią, ale tak naprawdę kochają tę druga osobę – nawet jeśli ta miłość jest jeszcze mocno niedojrzała, raniąca, szukająca bardziej siebie niż drugiego.
I tutaj też można te słowa rozumieć na różne sposoby, ja jednak chciałabym podzielić się tym, co one oznaczają dla mnie. Zapraszam!
Często spotykam się z kobietami, które w jakiś sposób nie potrafią szczerze rozmawiać z mężem – o swoich potrzebach, czy o tym, że są smutne (o szczęściu mówienie przychodzi jakoś łatwiej). Nie ujawniają też zranień z przeszłości, mimo że widzą, że pewne zachowania dziś, w małżeństwie są ich konsekwencją. Dlaczego?
Gdy rozmawiamy dłużej, widzę jak wiele z nich boi się odrzucenia – być może kolejny raz. Czasem to ojciec był tym nieobecnym, czasem mama krzyczała, że jesteś do niczego. I mimo że masz już 35 lat, w środku jesteś dzieckiem, które chowa się w kąt z lęku. Mówię wtedy: twój mąż nie jest twoim wrogiem, zaufaj mu.
Trudno uwierzyć kolejny raz. Trudno powiedzieć o tym, co bardzo głęboko, jeśli ktoś kiedyś napluł w serce, ale on kocha i być może czeka na ten moment, gdy w końcu mu zaufasz.
Zdarzają się też sytuacje, w których widzę, że jedna ze stron (dotyczy zarówno męża, jak i żony) okłamuje drugiego – w mniejszych czy większych sprawach. Począwszy od ilości wydanych pieniędzy, po metody stosowane w wychowaniu dzieci czy stosowanie antykoncepcji w tajemnicy przed mężem. Kłamiemy, bo tak jest łatwiej – gdy czujemy, że nawaliliśmy, a przyznanie się oznaczałoby kłótnie czy zadanie bólu. Wtedy z łatwością przychodzi kłamstwo i…poczucie winy.
Kiedy jednak zdamy sobie sprawę, że zawsze trzeba walczyć o siebie nawzajem, a nie ze sobą i kiedy staniemy w prawdzie głównie o sobie samych, przychodzi ból. Prawda boli, czasem bardzo. Prawda jednak nie niszczy, ale buduje – jeśli tylko chce się tej drugiej stronie zaufać i wychodzi się z założenia, że współmałżonek chce o mnie walczyć, chce być w małżeństwie właśnie ze mną – taką, jaka jestem.
Co dla mnie dziś oznaczają słowa o tym, że mój mąż nie jest moim wrogiem?
P.S. Czasem jest tak, że życie rozpędza się jak rakieta i w pewnym momencie zatrzymujesz się i widzisz, że twój współmałżonek stał się dla ciebie obcym człowiekiem. Bez wchodzenia głębiej w ten temat – małżeństwo to jedność nie tylko ciała, ale i ducha. Pamiętając o tym, komu i co przysięgałeś – do pracy.
Teraz jednak zostańmy ze zdaniem: mój współmałżonek chce mojego dobra, on nie jest moim wrogiem.
Być może to otworzy drzwi do kolejnego kroku bardziej ku sobie.
Magdalena Urbańska
członek wspólnoty Kochać i Służyć,
tekst pierwotnie ukazał się na blogu autorki
Strona internetowa www.kochacisluzyc.pl używa plików „cookies” w celu świadczenia usług oraz prowadzenia anonimowych statystyk.
Korzystając z niej wyrażasz zgodę na zapisywanie plików „cookies” na Twoim urządzeniu. Możesz cofnąć zgodę zmieniając ustawienia Twojej przeglądarki.